400g sera Violife kosztuje ok 11-13zl, czyli niewiele drozej niz lepszej jakosci zolty ser od krowy. Ale i tak kupuje go rzadko, bo po 1,5 roku na diecie weganskiej, juz nawet nie tesknie
]]>Spróbuj zrobić sama ser żółty, wiem że nie wszystko trzeba robić samemu, sam kupuje gotowe produkty ale ser regularnie robię z tego przepisu
http://avocadosandales.com/2015/08/24/aquafaba-cheese/
Nie zajmuje mi to więcej niż 15 minut.
A taki ser idealny czy to na zapiekanki czy do pizzy.
Trzymam kciuki Mysza !! 🙂
Tempeh znajdziesz w sklepie Evergreen koło Arkadii. Sprawdź ich stronę, tam mają dokładny adres. Mają tam wszystko dla osób, które mają problem i tęsknią za smakiem produktów odzwierzęcych 🙂
]]>Na targ po warzywa z walizką – swój człowiek! 🙂
]]>Jako biedna studentka i biedna doktorantka żywiłam się dobrze i wegańsko i jakoś zawsze wychodziło mi mniej kasy z portfela na żarełko niż innym, więc powodzenia.
Większym problemem jest chyba zmiana pewnych przyzwyczajeń (kulinarnych, zakupowych, życiowych itd.) niż ceny.
Sama często na strączki i inne suchatki polowałam w necie i zamawiałam np. po kilka kg soczewicy takiej i innej, fasoli, kasz, siemienia, słonecznika i innych pestek; miałam na te zapasy specjalnie dorobione skrzynki w akademiku (albo w zabezpieczonych pudłach w tapczanie) i na kilka miesięcy (czasem na semestr) był spokój z zakupami, które stacjonarnie wyszły by kilka stów drożej.
Raz na 2 tyg. jechałam komunikacją miejską na targ po warzywa z walizką:)
Na egzotyczne polowałam w wybranych marketach – np. tesco ma czasem niezłe promocje na awokado, niedawno w jakiś kompletach (kup ileś, to tyle gratis) nabiłam za ok. 14 zł aż 12 dużych owoców i wcale się nie zmarnowały.
Nauczyłam się też, żeby przygotowywać posiłki z podszykowanych wczesniej częściowo produktów, które miałam w lodówce czy zamrażarce. Dzięki temu, nie mając w ciągu tygodnia więcej niż 30 min na przygotowanie posiłków jadłam samodzielnie przygotowane, pełnowartościowe posiłki. Np. w niedzielę wieczorem gotujesz trochę kaszy, trochę strączków (soczewica zielona) itd. i jeszcze coś podszykujesz, a w tygodniu komponujesz z innymi składnikami.
Idealnie mi się sprawdził w akademiku blender, ale tzn. bullet (w takich zestawach w telesprzedarzy to się magic bullet nazywa czy jakoś tak) – fantastyczny zarówno do koktaili, robienia warzywnych sosów, mielenia pestek (słonecznik, siemię, dynia, sezam itd.), a jednocześnie po wyrzuceniu nieużywanych elementów bardzo mały, co ważne w akademikowej rzeczywistości.
Ja w ogóle nie toleruję soi i jej przetworów (sklepowych, bo już np. własne tofu zjem i problemu nie ma), u mnie strączki to różne rodzaje soczewicy, ew. czerwona fasola. Co do białka – rzadko tak tropię je w strączkach, bo jak kiedyś podliczyłam, sumarycznie wychodzi mi i tak ładnie z tego co jem tak normalnie (wbrew pozorom i wbrew poszukiwaczom białka:) ). Moja znajoma jak chce sobie białkowo podbić kolację, wykorzystuje kupne białko roślinne (najczęściej konopne lub z grochu – z pewnego młyna tanie jak barszcz) i dodaje do kolacji w takim wymiarze, żeby jej podstawowego posiłku nie zakłóciło (do past, do sałatek, do różnych brei i niby sosów itd.). Nie dam głowy, bo to nie mój sposób, ale wg niej jest ok.
]]>